Tak, Alicja, zgadzam się.
Ale ja jeżdżę na 250-metrowym torze kolarskim w Pruszkowie. Nawet jestem w stanie dojechać tam 230 km i zapłacić 45 zł za godzinę. Jak zaczynałem na nartach to na 2-3 kilometrowych, wyślizganych i oświetlonych do 22:00 trasach w Norwegii. Tam najwięcej ludzi jeździ na takich rundach zlokalizowanych na ... polu golfowym.
Potem próbowałem takie coś imitować "u siebie", czyli w Ełku. Pojechałem w miejsce, które znałem z roweru przełajowego (20 km szutrówki przerywanej byle-jakim asfaltem) i okazało się, że tam jest wyślizgany przez ludzi ślad, bo tam "tłumy" jeżdżą (w ciągu godziny na 15 km trasie minąłem kiedyś 40 osób), poznałem mnóstwo narciarzy, od wielu wiele się nauczyłem. Natomiast nie widziałem tutaj nigdy nartorolkarzy. Gdyby tylko wyasfaltować chociaż 1,5 m szerokości tego szutru to zaraz by się pojawiły tam samochody, motocykle itd. i czar by prysnął. Acha, to wszystko mam 600 m od domu.
Mamy "promenadę" wzdłuż jeziora długości ok 7 km z ... tzw. polbruku, ale tak wąską, że kiedy jedzie po niej rowerzysta tam a drugi z powrotem to pieszy z wózkiem musi bardzo uważać, czy akurat wszyscy wszystkich widzą. Nie wyobrażam tam sobie siebie ze względów bezpieczeństwa. Co innego nowe drogi dla rowerów, ale sam się wkurzałbym, gdyby mi nagle nartorolkarz wyskoczył. Jeszcze jadący klasykiem to pół biedy, ale jadący łyżwą i machający kijem na boki stanowiłby realne zagrożenie. Ok, przydługa ta "dygresja".